czwartek, 6 września 2012

niedziela, 12 sierpnia 2012

O zabawkach erotycznych dla gejów - część 1 – elektryczny stymulator prostaty.

Niektórzy myślą, że jeśli ktoś odnajduje swoją literkę w skrócie LGBT to dobrze rozumie też specyfikę potrzeb i życie erotyczne pozostałych „literek”, tymczasem geje niewiele wiedzą o lesbijkach, lesbijki o transseksualistach itd. Ponieważ mój blog ma być uniwersalny postanowiłam napisać również o zabawkach erotycznych dla gejów, lecz w tym celu musiałam się nieco do edukować. Ze wszystkich zabawek erotycznych dla mężczyzn najciekawsza wydała mi się ta chyba najmniej znana. Nie jest to zabawka tylko dla gejów, ale geje siłą rzeczy dużo więcej uwagi poświęcają stymulacji analnej i są bardziej otwarci na takie eksperymenty niż mężczyźni heteroseksualni. Gdzieś w świadomości większości mężczyzn hetero funkcjonuje bowiem takie przekonanie, że ich odbyt to miejsce nietykalne. Część z nich obawia się, że ewentualna przyjemność jaką dałaby im stymulacja tego miejsca zrobi z nich homoseksualistów. Może to wina filmów porno gdzie mężczyźni heteroseksualni mogą penetrować analnie kobietę ale nigdy nie dzieje się na odwrót. Tymczasem mężczyźni penetrowani są tylko przez innych mężczyzn w pornosach gejowskich. Oczywiście wyjątkiem są filmy o dominach ale i w nich powodem penetracji jest raczej dominacja niż chęć dotarcia do miejsc erogennych. Co by jednak nie było przyczyną jest to rodzaj tabu, które moim zdaniem zupełnie niepotrzebnie ogranicza swobodną eksploatację męskich stref erogennych. Wracając jednak do tematu zabawka, o której chcę Wam opowiedzieć jest dla wszystkich mężczyzn o czym się zaraz przekonacie.
Elektryczny stymulator prostaty może wyglądać jak akumulator z kabelkami, jak dildo, korek analny i jeszcze na wiele różnych sposobów, bo kluczem jest tu nie kształt lecz funkcja. Wokół tego urządzenia krąży przekonanie , że jest to zabawka tylko dla miłośników sado-maso, bo rażenie prądem prostaty jest podniecające jako element gry w dominację i przemoc, a nie samo w sobie. Chciałabym obalić ten mit dlatego powołam się na przykład produkcji, w której rażenie prostaty prądem stosowane jest od lat. Jeśli myślicie że nie ma takiego przemysłu to zaraz się zdziwicie. Życie byków rozpłodowych polega na jedzeniu, spaniu i bardzo częstym oddawaniu nasienia. Odbywa się to w ten sposób, że byk pod kontrolą ludzi wskakuje na fantom (zwykle jest to coś co przypomina krowi zadek), a pracownicy nakładają mu na penisa specjalną sztuczną pochwę, do której buhaj oddaje nasienie. Jednak gdy buhaj jest już stary lub ma chore nogi nie jest w stanie wskoczyć na fantom, więc żeby uzyskać od niego jeszcze trochę nasienia nakłada mu się na penisa sztuczną pochwę a do odbytu wprowadza się urządzenie które lekko razi prądem. Stopniowe zwiększanie napięcia doprowadza byka do wytrysku. Dodam jeszcze że metoda ta działa nie tylko na byki lubujące się w zabawach sado-maso, ale na wszystkie. I co Wy na to? Skoro już wiemy, że w elektrycznej stymulacji prostaty jest coś przyjemnego to może warto spróbować. Gadżetu takiego można używać jako elementu gry wstępnej gdy partner jest już jednak odpowiednio przygotowany, ale również można spróbować tą metodą dać partnerowi orgazm. Jeśli gadżet jest łatwy w obsłudze można również połączyć elektryczną stymulację prostaty z seksem oralnym. Wybierając odpowiedni model trzeba przede wszystkim zastanowić się jak chcemy go używać, w jakiej pozycji i w jaki sposób można go trzymać. Kolejna sprawa to wybór produktu o różnych poziomach mocy. Jest to ważne, ze względu na możliwość stopniowania siły stymulacji ale również po to by silę ładunków można było dostosować do indywidualnej wrażliwości na bodźce. I trzecia sprawa: stymulując byka zaczyna się od niskich napięć stopniowo je zwiększając, bo rozpoczęcie stymulacji od docelowego napięcia spowodowałoby zatrzymanie akcji serca u takiego buhaja. Byk ma po prostu słabe serce, ale piszę o tym po to żeby uświadomić Wam, że sprzęt w którym trudno jest kontrolować natężenie prądu lub taki, który wyprodukowali chińscy więźniowie nie jest dobrym wyborem w przypadku tego typu zabawki. Marnej jakości dildo może być niekomfortowe w użyciu, ale marnej jakości elektryczny stymulator prostaty może spowodować znacznie gorsze konsekwencje. Polecam wybór produktów renomowanych firm. Jeśli ktoś z Was testował już tego typu sprzęt i może polecić jakiś model czekamy na komentarze.
Pozdrawiam

wtorek, 19 czerwca 2012

Lęk


W czasach gdy na Gumtree panowała jeszcze wolna amerykanka w dziale ogłoszeń towarzyskich lubiłam czytać anonse gejów umawiających się na seks . Często trafiałam też na ogłoszenia które brzmiały mniej więcej tak:
Dziś C H Arkadia, toalety na parterze, czekam o 12. Obciągnę, anonimowo. Później zero kontaktu, nie znamy się.”.
Dla mnie takie ogłoszenie jest kwintesencją tego czym jest dyskryminacja. Facet jest gejem, ale musi zgwałcić swoją potrzebę wejścia w emocjonalną relację z innym facetem poprzestając na stosunku z przypadkowym człowiekiem z ogłoszenia. Nie będzie to facet jego marzeń i nie będzie to bogate przeżycie erotyczne. Będzie to krótkotrwałe, pełne lęku zaspokojenie fizycznej potrzeby. Ludzie mówią „niech sobie robią co chcą w łóżku, za zamkniętymi drzwiami” ale jeśli człowiek musi się ukrywać to nawet to minimum nie jest mu dane. Wiem, rożne są fantazje erotyczne i może ktoś powiedzieć ze ten gej specjalnie chce to robić w publicznym kiblu z nieznajomym. Z moich obserwacji wynikałoby, że w takim razie ów fetysz „ja cię nie znam, ty nie znasz mnie” jest cechą wspólną dla zdumiewająco wielu homoseksualistów żyjących w ukryciu. Nawet nimfomanka, która chce z każdym facetem zrobić to tylko raz nie musi żądać tego wymiaru anonimowości, o jakiej mowa w powyższym ogłoszeniu.
A co będzie jeśli ktoś ich w tym kiblu przyłapie? Wtedy pewnie ludzie powiedzą, że geje to tacy zboczeńcy, że muszą uprawiać seks w publicznych miejscach.

poniedziałek, 11 czerwca 2012

Sprawy mieszkaniowe cd...


Jestem na L-4 więc mam chwilkę żeby coś napisać. Sprawy mieszkaniowe są wciąż w toku, znalazłyśmy śliczne mieszkanko na parterze z ogródkiem i negocjujemy warunki. Jeśli się uda to za jakieś 4 miesiące podpiszemy akt notarialny. Tak jak pisałam w styczniu, zakup mieszkania to pierwszy krok do coming outu, bo musimy mieć pewność że nie wylądujemy na bruku. Im jednak bliżej wolności tym więcej osób zniechęca mnie do ujawnienia się przed rodzicami. Podstawowa argumentacja jest następująca:
Nie jesteś blisko z rodzicami więc czemu uważasz że powinnaś im powiedzieć prawdę? Rodzice nie byli wobec ciebie w porządku, więc czemu tobie jest głupio korzystać z ich naiwności? Utrzymuj ich w niewiedzy jak długo się da, najlepiej do ich śmierci, bo zyskasz na tym finansowo – nie będziesz musiała płacić za wynajem lub kredyt mieszkaniowy, a rodzice cię nie wydziedziczą.
Taka argumentacja nie jest pozbawiona sensu. Jeśli chodzi o aspekt finansowy to coming out będzie mnie kosztował jakieś 1500zł miesięcznie i prawie 1 000 000zł w przyszłości. Koszt miesięczny bierze się stąd, że obecnie mieszkamy w mieszkaniu moich rodziców płacąc jedynie czynsz i rachunki. Po ujawnieniu się moi rodzice nie pozwolą nam nadal uprawiać tego „bezeceństwa” pod ich dachem więc będziemy musiały kupić mieszkanie na kredyt lub wynająć co w obu przypadkach będzie kosztowało ok 1500zł miesięcznie. Strata miliona może natomiast wyniknąć z faktu iż zgodnie z głębokimi przekonaniami moich rodziców czarną owcę należy wydziedziczyć, by swoim majątkiem nie wspierać grzechu. A że moi rodzice po śmierci moich dziadków staną się właścicielami nieruchomości o łącznej wartości ponad 900 tysięcy zł (tu od razu osobom, które nie są z Warszawy powiem, że w stolicy mieszkanie 50 m2 kosztuje od 320 do 550 tysięcy więc wystarczy mieć 2 takie mieszkania żeby być milionerem ;) ) więc gdzieś w dalekiej przyszłości majątek ten mógłby zagwarantować mi i mojej partnerce dostatnią emeryturę. Pisze w dalekiej przyszłości, bo sądząc po długości życia w naszej rodzinie, moi rodzice mają wielkie szanse dożyć do 90 (ja będę wtedy miała 60 lat). Obecnie mam prawie 26 lat więc mówimy tu o jeszcze ok 34 latach utrzymywania rodziców w niewiedzy.
Stawka jest więc bardzo poważna. Z jednej strony na szali niskie koszty utrzymania teraz i bezpieczeństwo finansowe na starość, a z drugiej możliwość bycia sobą i ujawniania się przed kim się chce. Patrząc na to od strony szklanki do połowy pustej jest to życie w ciągłym lęku że sprawy się wydadzą lub życie w ciągłym lęku, ze nie damy sobie rady finansowo i będziemy z tym zostawione same sobie.

Ciekawa jestem co Wy wybralibyście na moim miejscu?

niedziela, 3 czerwca 2012

Oferta dla mieszkańców szafy

L podsunęła mi właśnie fajny pomysł. Co sądzicie o tym żeby na przyszłą paradę zebrać ludzi, którzy tak jak jak ja nie mogą pokazać do kamer swojej twarzy, dać im wszystkim jednakowe maski i pójść w jednej grupie, pod wspólnym transparentem?
Myślę że byłoby to ciekawe świadectwo.

Parada 2012


I znowu po długiej przerwie nie wiem co napisać bo w zanadrzu mam 10 tekstów już prawie gotowych tyle, że nie napisanych ;/.
Zacznijmy więc od spraw aktualnych. L i ja byłyśmy wczoraj na paradzie równości w Warszawie, Było zimno, wiał wiatr, a ja nie miałam pomysłu jak się ubrać więc w końcu tak się wymalowałam że L nie chciała ze mną iść. Tu muszę wyjaśnić, że ja – jako osoba pozostająca nadal w szafie, a zarazem uważająca za swój obowiązek pojawić się na paradzie co roku uskuteczniam maskaradę. Zamysł jest mniej więcej taki, żeby wyglądać jak nie ja. Farbuję więc włosy, maluję się jak nigdy, ubieram się w ciuchy jakich nigdy nie noszę – słowem robię wszystko, żeby moja rodzina oglądając wiadomości nie skojarzyła mnie z osobą, którą przypadkiem złapał jakiś nieszczęsny kamerzysta. Próbowałam już malowania twarzy specjalnymi kredkami, niestety to za bardzo przyciągało kamery. W ubiegłym roku poszło mi wyjątkowo dobrze bo wyglądałam jak punkowa nastolatka i pod toną czarnej kredki do oczu czułam się zupełnie bezpieczna. Tym razem jednak było zimno, miałam za mało czasu na przygotowania i nawet na farbę do włosów nie miałam kasy. Na dodatek narysowany pieprzyk starł mi się z twarzy już w tramwaju więc paradowałam dosyć nerwowo u boku L, która w swojej stylizacji też czuła się nie najlepiej.
Tak czy siak tegoroczna parada wypadła bardzo mizernie. Z tekstu „jak być trans” wiecie co sądzę o transwestytach. Rozumiem, że są oni na paradach elementem folklorystycznym – niestety w tym roku zwykłych szarych obywateli, którzy tworzyliby dla nich przeciwwagę było bardzo mało. Mam nadzieje, że to pogoda odstraszyła innych uczestników, ale obawiam się, że może być to też pewna tendencja wśród ludzi dla których parady stają się zbyt „kolorowe”. Znam homoseksualistów, którzy nie chodzą na parady, bo uważają, że jest to freak show, który tylko psuje opinie o środowisku. Szczerze powiem, że takie wrażanie odnoszą wszyscy, którzy parady nie oglądają na własne oczy tylko w telewizji. Kamera bowiem pokazuje to co najbardziej szokujące, a nie tłum szarych zwyczajnych ludzi, którzy swoja obecnością zaświadczają że homoseksualizm jest tak samo normalny jak heteroseksualizm. Kilka lat temu odbyła się parada pod hasłem „niech nas zobaczą”. Chodziło o to żeby uświadomić społeczeństwu jak wiele jest osób LGBT i że są to ludzie tacy jak wszyscy. Patrząc na tegoroczną paradę zastanawiam się jakich „nas” mogli zobaczyć mieszkańcy Warszawy? Jaki wydźwięk edukacyjny dla społeczeństwa ma fakt iż oczy wszystkich koncentrują się na grupie poprzebieranych fetyszystów i lansującej się Dodzie?
Dla mnie to co jest podstawowym sensem parady to pokazanie ludziom że homoseksualizm to coś normalnego. Chodzi o to żeby ludzie zrozumieli, ze homoseksualiści to nie są zboczone perwersyjne stworzenia, które żyją gdzieś tam w swoim podziemnym światku, tylko żeby pokazać, ze pani Krysia z mięsnego jest lesbijką, pan Waldek z ochrony parkingu jest gejem, a te dwie studentki, które mieszkają na 5 piętrze są parą. Rola parady jest pokazywanie że homoseksualizm to element zwyczajnego życia zwyczajnych ludzi. Chodzi też o to, żeby pokazać jak wielu jest tych ludzi. Heteroseksualiści muszą zrozumieć że to nie kilku artystów, jakiś dziennikarz i polityk tylko rzesza ludzi, którzy żyją pośród nich. Żeby jednak taki przekaz dotarł do społeczeństwa na parady musi przychodzić więcej ludzi, zwłaszcza tych, którzy mówią że nie lubią się afiszować. Uważam też że miejsce na platformach powinno być zarezerwowane dla osób z którymi idący w paradzie zwykli ludzie chcą się utożsamiać.
Ktoś może mi zarzucić że sama przebieram się na parady a krytykuje transwestytów. Rożnica jest jednak taka, że ja przebieram się dlatego, że się boję, a oni dlatego, że ich to kręci. Pozdrawiam wszystkich którzy chodzą na parady po to żeby tacy jak ja nie musieli się więcej bać.

środa, 11 kwietnia 2012

NAJSYMPATYCZNIEJSZY – ODSŁONA ZAGRANICZNA cz. 1.


Będzie to dosyć subiektywny ranking gdyż sama musiałam wybrać spośród wielu sympatycznych Panów. Zamieszczę tylko tych, którzy są powszechnie znani, reszta musi poczekać do drugiej odsłony tej części plebiscytu. Zatem zapraszam do głosowania (ankieta po prawej stronie ;)!

  1. Elton John - (ur. 25 marca 1947 w Pinner jako Reginald Kenneth Dwight) – brytyjski piosenkarz , kompozytor i pianista początkowo związany z gatunkami rock and roll i rock psychodeliczny, później ewoluujący w kierunku muzyki środka, soft rocka, stał się w końcu wykonawcą współczesnej muzyki pop.
  2. Ian McKellen - (ur. 25 maja 1939 w Burnley)– brytyjski aktor teatralny i filmowy oraz scenarzysta. Obsadzany zarówno w rolach szekspirowskich, jak i w filmach akcji. Nominowany do Oskara, kawaler Orderu Imperium Brytyjskiego. Jest także znany jako aktywista na rzecz praw LGBT.
  3. George Michael, - właśc. Georgios Kyriacos Panayiotou, gr. Γεώργιος Κυριάκος Παναγιώτου (ur. 25 czerwca 1963 w Finchley w północnej części Londynu) – brytyjski piosenkarz, producent i kompozytor muzyki pop i soul.
  4. Neil Patrick Harris (ur. 15 czerwca 1973 w Albuquerque w Nowym Meksyku w USA) – amerykański aktor, najbardziej znany z roli Barneya Stinsona, bohatera serialu „How I Met Your Mother”.
  5. Ricky Martin, właściwie Enrique José Martín Morales (ur. 24 grudnia 1971 w San Juan) – portorykański wokalista popowy i aktor, laureat nagród Grammy i Latin Grammy. Ma własną gwiazdę na Hollywood Walk of Fame.
  6. Alexander McQueen (właśc. Lee McQueen (ur. 17 marca 1969 w East End zm. 11 lutego w West End) – angielski projektant mody, projektował min. dla domu mody Givenchy i Gucci.
  7. Freddie Mercury, właściwie Farrokh Bulsara (ur. 5 września 1946 w Stone Town na Zanzibarze, zm. 24 listopada 1991 w Londynie) – wokalista rockowy i autor tekstów, frontman brytyjskiej grupy Queen. Wielokrotnie wyróżniany tytułem jednego z najlepszych wokalistów w historii muzyki popularnej, autor takich piosenek jak "Bohemian Rhapsody", "We Are the Champions", "Somebody to Love". Zmarł z powodu powikłań wywołanych przez AIDS.
  8. Marc Jacobs (ur. 9 kwietnia 1963 w Nowym Jorku) – amerykański projektant mody.
  9. Zachary John Quinto (ur. 2 czerwca 1977 roku w Pittsburghu, w stanie Pensylwania) – amerykański aktor telewizyjny.
  10. Calvin Klein (ur. 19 listopada 1942 w Nowym Jorku) – syn węgierskiego imigranta, amerykański projektant mody.
  11. 12. Domenico Dolce i Stefano Gabbana - Dolce i Gabbana to najbardziej znany duet świata mody, byli parą również w życiu. Projektanci poznali się w 1985 roku i po roku współpracy, zaczęli być razem. 

    Ja osobiście zagłosuję na... wait for it... :D

Co się dzieje?!

Należy Wam się kilka słów wyjaśnienia. W styczniu obiecałam parę rzeczy min., że będę tu dość często pisać i od tej pory praktycznie cisza. Otóż nie przewidziałam zmian, które od tego czasu nastąpiły w moim życiu. Pisałam Wam, że zamierzam się wyprowadzić do nowego mieszkania, żeby móc ujawnić się przed rodziną. Z tych postanowień nie zrezygnowałam, ale niestety odbyło się to kosztem innych. Nie ma co pisać o tym jak swobodnie płynęło moje życie pod koniec ubiegłego roku. W tej chwili pracuję dla 4 pracodawców w sumie na prawie 2 etatach. Od 8 do 16 w jednym miejscu potem od 16 do 18 a czasem 20 w drugim miejscu, a następnie jeszcze w domu wykonuję zlecenia dla dwóch firm. Oczywiście bardzo mi w tym pomaga moja dziewczyna, która wykonuje za mnie część tych zleceń, ale i tak ogarnianie tego wszystkiego kompletnie mnie wykańcza. Powiem wam szczerze, że nie mam zielonego pojęcia w jaki sposób górnicy potrafią mieć dzieci. Ja po całym takim dniu czuję się jakbym zsiadła z karuzeli i nie wiedziała, w którą stronę mam iść. Zwykle jednak kierunek to łóżko i wierzcie mi lub nie – wchodzę w fazę REM zanim moja głowa zdąży dotknąć poduszki. Trochę to straszne, bo z osoby, która zawsze chciała i mogła stałam się typem „kochanie ja nie... ...hrrrapsiuuu, hrrrapiuuu”. Ma to jednak swoje zalety – moja pierwsza praca (ta dla której wstaje o 6 rano) jest bardzo interesująca. Dostałam ją choć była grubo powyżej moich kwalifikacji i wprowadziła mnie w zupełnie nową rzeczywistość. Cały czas się w niej uczę i czuję jak mi mózg pod czaszką z wysiłku pulsuje. Nie jest to praca łatwa i wymaga dużo samozaparcia, dyscypliny wewnętrznej i odporności na presję, którą trzeba na sobie samym wywierać, żeby coś osiągnąć, ale póki co jestem z niej bardzo zadowolona. Moja druga praca, ta do której lecę po wyjściu z pierwszej jest za to lekka, dobrze płatna ale... upokarzająca przez to jak jestem w niej traktowana. Pozostałe prace to takie zwykłe: sprawdź to, przygotuj tamto, dowiedz się, załatw, napisz, wymyśl. Moja dziewczyna, która pracuje w domu, wykonuje teraz 100% prac domowych i praktycznie rzecz biorąc jest moją osobistą asystentką. Bez niej przepadłabym z kretesem we własnym porannym i wieczornym chaosie. Gdy wychodzę z domu dzwonie do niej, bo dopiero wtedy zaczynam się tak do końca budzić i mogę z nią coś sensownego ustalić. Tak czy siak ona też ma teraz obowiązków na 1,5 etatu. Skutkiem tych wzmożonych wysiłków jesteśmy coraz bliżej zakupu własnego mieszkania. Oglądałyśmy już kilka na żywo i przejrzałyśmy mnóstwo ogłoszeń. Chcemy kupić mieszkanko w cenie od 150 do 250 tysięcy. Tu od razu wyjaśnię, że nie mamy takich pieniędzy, więc w grę wchodzi kredyt. Oczywiście jeśli byłoby to mieszkanie w odpowiednim metrażu i za 150 tysięcy to zapewne trzeba będzie dołożyć jeszcze z 50 tysięcy na remont. Natomiast od mieszkania za 250 tysięcy oczekujemy, że będzie gotowe do zamieszkania. Z mieszkań, które oglądałyśmy jedno mi się wyjątkowo podoba. Jest potwornie nieustawne, ale po moich małych przeróbkach... będzie prawie wygodne ;). Szczerze powiem, że mam już fioła na punkcie tego mieszkania. W każdej wolnej chwili w głowie ustawiam w nim meble. Mieszkanie kosztuje teraz 249 tysięcy, ale wymaga wyburzenia dwóch ścian działowych i wstawienia jednej nowej więc ostro się targuję o cenę. Chciałabym, żeby nie przekroczyła 230 tysięcy. O rety, przyznam się już. Zwariowałam na punkcie tego mieszkania, w komputerze ciągle oglądam mapkę Google i wirtualnie przechadzam się pod oknami tej kamienicy. Strasznie się jednak boję, że ktoś mi je wykupi sprzed nosa. Maiłyśmy już taką sytuację. Dwa lata temu znalazłyśmy prawdziwą okazję. Mieszkanie czteropokojowe z ogromnym ogródkiem za 300 tysięcy. Gdy już byłyśmy umówione z właścicielem na podpisywanie umowy przedwstępnej – rano tego dnia, zadzwoniłam do faceta zapytać czy pamięta że dziś idziemy do notariusza - on powiedział, że sprzedał to mieszkanie o 20 tysięcy taniej komuś kto od razu wyłożył pieniądze. Powiem szczerze, że strasznie mnie to załamało i jeszcze teraz gdy tamtędy przejeżdżam to coś mnie ściska w żołądku. Nawet obiecałyśmy sobie (L i ja), że wysmarujemy tym nowym właścicielom szyby psim gównem, ale jakoś się dotąd nie złożyło ;). Myślę, że to przez lenistwo. Tak czy siak, potwornie się boję, że sytuacja się powtórzy, a we mnie tym razem coś pęknie. Jeśli jednak wszystko się uda, to przeprowadzimy się do nowego mieszkania, ja ujawnię się przed rodzicami i zacznę nowe życie tak jak to sobie i Wam noworocznie obiecałam. Znacie już więc cały sekret mojego nieblogowania. Zwyczajnie nie wyrabiam. Mam już kilka napisanych tekstów i od miesiąca noszę je w torebce żeby w wolnej chwili sprawdzić i poprawić ale nie mam kiedy. Fakt, że dziś zebrałam się do napisania czegoś zawdzięczacie temu, że mam rozstrój żołądka po świętach i nie poszłam dziś do pracy :). W każdym razie, choć już wiem, że nie dotrzymam obietnicy częstego pisania na blogu, planuje dla Was coś wyjątkowego. Zamierzam nagrać swój coming out ukrytą kamerką i co bardziej soczyste fragmenty opublikować na tym blogu. 
PS: dziękuję za wszystkie komentarze, to one mnie zmotywowały , żeby coś dla Was dziś napisać.

wtorek, 6 marca 2012

A jednak...!

 

Pamiętacie może mój ostatni wpis z listopada 2011?
Marzenia jednak się spełniają :)

A tak na poważnie, przyrzekam poprawę, przepraszam za długą przerwę w blogowaniu, mam już kilka ciekawych tematów w zanadrzu które niedługo Wam zaprezentuję i mam nadzieję wzbudzą tak zagorzałą dyskusję jak ostatnio :p taaaa :) ;)

poniedziałek, 9 stycznia 2012

Najsympatyczniejsza

Zanim przystąpię w tym roku do blogoświntuszenia mam dla Was ankietkę. Z trudem udało mi się znaleźć informacje o jawnych lesbijkach obecnych w życiu publicznym, tym bardziej liczę więc, że docenicie moje wysiłki i zagłosujecie na osobę, która wydaje Wam się najsympatyczniejszą polską less. Na początku chciałam nie dawać do tej ankiety lesbijek, które są tylko działaczkami, ale skoncentrować się na tych, które i tak byłyby obecne w mediach niezależnie od sprawy orientacji. Niestety okazało się, że taka ankieta nie dawałaby zbyt wielkich możliwości wyboru, bo jawnych lesbijek niebędących działaczkami jest w Polsce bardzo mało (albo ja kiepsko szukałam). Tak czy siak głosujcie, a jeśli pominęłam kogoś ważnego to dajcie znać.
  1. Anna Laszuk - (ur. 1969), dziennikarka radia Tok FM, publicystka. Autorka książek "Dziewczyny, wyjdźcie z szafy" (2006), "Mała książka o homofobii" (2010), redaktorka naczelna nieregularnika feministyczno-lesbijskiego "Furia", od 2010 r. felietonistka magazynu "Replika".
  2. Małgorzata Rawińska - (ur. 1968), w 1995 roku w talk show Polsatu "Na każdy temat" dokonała publicznego coming outu. Współzałożycielka lesbijskiego kabaretu Barbie Girls. W 2010 roku dzięki wygranej w konkursie szwedzkich linii lotniczych wzięła w przestworzach ślub ze swoją partnerką Ewą Tomaszewicz.
  3. Izabela Filipiak - (ur. 1961), pisarka, wykładowczyni uniwersytecka. Debiutowała na początku lat 90. Jej powieść "Absolutna Amnezja" (1995) została określona jako "literatura menstruacyjna" co stało się synonimem strachu przed całą grupą piszących kobiet. W 1998 roku była pierwszą osobą publiczną, która określiła się w mediach jako lesbijka. Autorka monumentalnej monografii o Marii Konopnickiej "Obszary odmienności" i poświęconego jej dramatu "Księga EM". W latach 2003-2009 mieszkała w Kalifornii w 2009 roku wróciła do rodzinnego Gdańska, pracuje w Instytucie Anglistyki.
  4. Marta Konarzewska - (ur. 1977) polonistka, nauczycielka licealna i akademicka. Autorka tekstu "Jestem nauczycielką i jestem lesbijką" opublikowanego na łamach "Gazety Wyborczej". Wicenaczelną magazynu "Furia". Współautorka książki "Zakazane miłości. Seksualność i inne tabu".
  5. Magdalena Mosiewicz - (ur. 1967) reżyserka i polityczka. W latach 2003-2008 współprzewodnicząca Zielonych 2004, obecnie w zarządzie partii. Kandydatka w wyborach do Parlamentu Europejskiego (2004) i Sejmu (2005). Autorka czekającego na emisję dokumentu poświęconego transseksualistce Ewie Hołuszko.
  6. Yga Kostrzewa (Inga Kostrzewa, ur. 1973) – polska działaczka społeczna, związana z ruchami obrony praw osób ze środowisk LGBT. Z wykształcenia ekonomistka, ukończyła zarządzanie na Uniwersytecie Warszawskim. Absolwentka gender studies w Instytucie Stosowanych Nauk Społecznych Uniwersytetu Warszawskiego.Pracuje w branży reklamowej. Od 1998 działaczka stowarzyszenia Lambda pełniła w nim funkcję przewodniczącej (2005-2007) i rzeczniczki prasowej (od 2002). Przy pomocy UNDP współorganizowała program "Propagowanie bezpieczniejszych zachowań seksualnych wśród lesbijek i gejów". Jest też członkinią Porozumienia Kobiet 8 Marca. Uczestniczyła w kampanii informacyjnej "Niech nas zobaczą". Współorganizatorka wszystkich warszawskich Parad Równości oraz marcowych kobiecych "manif". Autorka publikacji prasowych, wykładów i konferencji naukowych na temat środowiska LGBT. Zabierała głos w debatach publicznych na tematy środowisk lesbijsko-gejowskich. Przedstawiła Ministerstwu Edukacji Narodowej i Sportu raport Lambdy o mniejszościach seksualnych w podręcznikach do wychowania o życiu w rodzinie. Jest też inicjatorką ruchu społecznego "Nasza Sprawa". Pomysłodawczyni akcji "Odkrywamy się", we współpracy z "Gazetą Wyborczą". Człowiek Dużego Formatu Gazety Wyborczej 2006. Publicznego coming outu dokonała w 1998 roku na łamach czasopisma "SHE". Cztery lata później wraz ze swoją partnerką (Anną Zawadzką - Anką Zet) wystąpiła na okładce "Newsweeka" (nr 8/2002 z 24.02.2002). W 2010 roku startowała z rekomendacji partii Zielonych 2004 z listy SLD w wyborach samorządowych w okręgu warszawskiego Mokotowa.

      Postanowienia 2012

      Nowy rok, nowa klawiatura, wszystko nowe! Również nowe zapłacze Bloggera z nowym typem statystyk i zgadnijcie czego się dowiedziałam? Otóż po szpiegowałam Was i okazało się, że moje intelektualne rozważania o tematyce społecznej i psychologicznej cieszą się umiarkowanym zainteresowaniem ale ten tekst o seksie lesbijskim… Wow! Ale z Was świntuchy! ;P Tylko o bzykanku chce Wam się czytać?!!! Ooo, nie ładnie… Ale cóż zrobić. Klient nasz pan i choć będę musiała leżeć potem krzyżem na środku kościoła i biczować się częściej niż myje zęby, obiecuję więcej pisać o seksie, skoro tak Was to interesuje.
      Ale póki co troszkę noworocznych postanowień. Wiem, że jest już 9 stycznia – nie myślcie, że dopiero po sylwestrze kaca wyleczyłam i dlatego tak późno się za to biorę. Zdążyłam już w tym roku: dostać opieprz za wkładanie cudzym dzieciom do głów niewłaściwych treści, być na Podkarpaciu, wykupić receptę na antybiotyk za 100zł, obejrzeć „Beautiful thing”, złamać wszelkie zasady zdrowego odżywiania i dostać po seksowych zakwasów. Tak więc nie myślcie sobie…! A zatem co do noworocznych postanowień to mam ich kilka i nawet część z nich Wam zdradzę.

      Postanowienie numer 1:
      Pisać co najmniej 7 dłuższych tekstów na bloga miesięcznie (no wiem, mogłoby być więcej ale nie ma co porywać się z motyką na laptopa).

      Postanowienie numer 2:
      Wyprowadzić się! Mieszkamy na 24 m2 z 1 i 1,5 czworonoga (ten drugi jest niestandardowych rozmiarów), mamy 16 stopni w mieszkaniu i tylko 60 litrów ciepłej wody wiec jak się umyje gary to trzeba poczekać 2 godziny zanim weźmie się prysznic (tak, są jeszcze takie mieszkania w stolicy). Jednak problemem tego mieszkania nie jest niski standard czy ciasnota ale to, że mieszkanie należy do moich rodziców. Mieszkanie to jest wiec ostatnim ogniwem mojej zależności od rodziny, a groźba, że gdyby dowiedzieli się o tym jaki rodzaj relacji łączy mnie z moją współlokatorką z pewnością wyrzuciliby mnie i ją z lokalu jest powodem mojej nieustannej nerwicy. Plan jest wiec taki żeby w tym roku zacząć zarabiać tyle żeby móc się przeprowadzić a następnie wykonać postanowienie numer 3.

      Postanowienie numer 3:
      Wyoutować się. Jak już wspomniałam moi rodzice wierzą w to, że mając 25 lat: od 4 lat mieszkam ze współlokatorką - bo tak jest taniej, nigdy nie miałam chłopaka – bo nie spotkałam właściwego, wciąż jestem dziewicą – bo jestem niezamężna (a przecież dziewictwo traci tylko się w noc poślubną), dwustronny strap-on, który kiedyś znalazła u nas moja mama to zabawka mojej niewyżytej i bezbożnej współlokatorki, że ona też nie ma chłopaka - bo jest dziwaczką, że gdyby tylko udało się im jej pozbyć to z pewnością znów byłabym posłuszną córką, a przede wszystkim, że oni mnie znają :)
      Od razu powiem, że nie jestem dumna z tego, że postawiam ich w tej naiwnej nieświadomości i coming out – choć będzie początkiem prawdziwego domowego piekła - przyniesie mi w końcu spokój sumienia. Jest to moje silne postanowienie na ten rok i wiedzcie że nie jest to kolejny rok gdy sobie to postanawiam, bo jak dotąd nigdy nie określiłam sobie w tej kwestii deadline’u. Tak więc jeśli będziecie grzeczni i wytrwacie w czytaniu mojego bloga przez ten rok, to będziecie świadkami mojego ujawnienia, przygotowań do niego i pandemonium, które później zapanuje – obiecuje, będzie fajnie! ;D

      sobota, 24 grudnia 2011

      Święta

      Słabo mi się robi gdy myślę, że za kilka godzin będę musiała spotkać się z moją rodziną przy wigilijnym stole.
          Nie chodzi o jedzenie, które tłoczyć będą we mnie jak w kaczkę, pod groźbą:
      „Wszystkiego musisz spróbować” (a w domyśle: „tylko spróbuj zwymiotować karpiem w galarecie!”).
         Nie chodzi o religijne tradycje, które u mnie w rodzinie świetnie komponują się z pogańskimi zabobonami: „Musisz zjeść kaszy jaglanej, bo to na pieniądze – nawet mi nie mów, że nie zjesz!”
      „Ale babciu ja już nie mogę więcej zjeść, a kasza jaglana to pokarm dla papug...”
      „Dziecko, ty nie rozumiesz co to jest tradycja?! Myślisz, że taka jesteś dorosła i niezależna? Widzę, że twoja dorosłość cię przerosła….”
      „Rany Boskie! Babciu, ja już nie mogę, więc mi nie nakładaj i niech ktoś zabierze moją porcję łusek z karpia, bo ja ich w portfelu nie będę nosić.”
      „Nie bluźnij! Ja zawsze noszę łuskę – patrz to z poprzedniej wigilii, o tu w kieszonce portmonetki noszę i pieniążki też mam, a ty chyba na nadmiar gotówki nie cierpisz.”
      „Ale to jest kawałek martwej ryby!”
      Tu następuje bolesne szczypiecie pod stołem i wściekły szept mojego taty prosto w moje ucho: „Utemperuj się!” i znów czuję się jakbym miała 10 lat…
         Nie chodzi o to, że moją rodzinę nigdy nie interesuje co bym chciała dostać w prezencie, bo oni wieąza lepiej.
      I nawet nie o to, że w tym roku zapowiedziałam że nie mam pieniędzy na prezenty i prosiłam żeby może solidarnie wszyscy zrezygnowali z obdarowywania się przy wigilii – ale zapewne nie będą w stanie się powstrzymać.
        Nie chodzi też o to że będą mnie tam oceniać od progu:
      „Ale jesteś zmordowana!”
      „Wcale nie jestem zmordowana – przecież nie ja przygotowałam wigilię”
      „No ale na pewno sprzątałaś, ja myślałam, że padnę jak myłam okna. Jestem taka utyrana że mi się płakać chce!”
      „No i po co? Świąt by nie było z brudnymi oknami?”
      „Ale do sąsiadki przyszli synowa i wnuczek i jej wszystkie okna pomyli i dom wysprzątali, a ona tak się dopytywała czy ja mam już wszystko gotowe…”
      „Wścibskie babsko.”
      „No ale wiesz, przyszła do mnie z opłatkiem.”
      „Żeby ci zlustrować wszystkie kąty...”
      „Oj, nie mów tak! A co u ciebie? Pewnie masz dużo pracy.”
      „Ostatnio byłam trochę chora więc 3 dni przeleżałam w łóżku”
      „A mówiłam ci żebyś nie wychodziła na balkon w samym swetrze, na pewno się wtedy przeziębiłaś!”
      „Babciu! To było dwa miesiące temu!”
      „Bez różnicy, ale musisz coś na siebie zakładać, coś na nerki. Mogę ci dać taką futrzaną kamizelkę dziadka, on już jej nie nosi a ty byś miała żeby tak na siebie narzucić.”
      „Nie dziękuję!!!”
      „To przymierzysz jak będziesz u mnie w pierwszy dzień świąt. A będziesz miała po świętach jeszcze kilka dni wolnego?”
      „Wiesz, pracuję na własny rachunek więc sama ustalam kiedy mam wolne, ale przygotowuję teraz taką…”
      „Skubałaś brewki?”
      „…Słucham?”
      „Nie skub, naturalne są najlepsze, masz takie ładne brewki!”
      „Em.. yhy.”
      „I powinnaś wrócić do swojego naturalnego koloru włosów, bo ten który masz teraz nie jest dla ciebie najlepszy.”
      „No właśnie to jest mój naturalny, farbę mam już tylko na końcówkach.”
      „Taaaak? Kiedyś miałaś takie ładne jasne włosy...”
      „Jak miałam 5 lat?”
      „No nie wiem ale powinnaś coś z tym zrobić i broń Boże nie skub brewek!”
      „Babciu, pozwól, że sama o tym zdecyduję. Możemy już nie rozmawiać o moim wyglądzie?”
      „Ale ja chcę się tobą nacieszyć, chcę się na ciebie napatrzeć! Ładnie wyglądasz. To nowa spódnica? Bardzo ładna!”
      „Nie, to mojej współlokatorki, pożyczyłam od niej.”
      „To takie niehigieniczne pożyczać ubrania! Poza tym to nie jest dobra długość dla ciebie, źle w niej wyglądasz. Powinnaś sobie jakąś kupić.”
         Może trochę z powodu tej hipokryzji, która ludziom żrącym się miedzy sobą przez cały rok, każe udawać przez kilka dni, że są zgodną rodziną.  Hipokryzję, która pozwala najpierw wspólnie przeczytać fragment Biblii i pomodlić się za zmarłych a potem złożyć sobie życzenia łamiąc się opłatkiem:
      „Życzę ci mamo: zdrowia, miłych ludzi w pracy i żebyś w końcu mogła pożądanie wypocząć.”
      „A ja ci córciu życzę: sukcesów w twoich planach, mądrości bez przemądrzalstwa, żebyś umiała okazywać ludziom serce i żebyś w końcu zrozumiała, że rodzice to nie wrogowie.”.
      „Życzę ci babciu: zdrowia, spokoju i żebyś zawsze realizowała swoje plany tak jak to robiłaś w tym roku – bardzo się cieszę że już się lepiej czujesz i masz wyremontowane mieszkanie.”
      „A ja ci życzę opieki ducha świętego i żebyś  się nie odwracała od Boga bo tylko w nim jest nadzieja. Żebyś miała więcej serca dla ludzi, zwłaszcza dla swoich dziadków, bo my byśmy wszystko dla ciebie, a naszym największym marzeniem jest żebyś się bierzmowała...”
      „Tobie tatko życzę wszystkiego…”
      „Dobra, dobra, dziękuję! A Tobie szczęścia, zdrowia i trochę pokory w życiu!”
      „Tobie dziadziu: dużo uśmiechu, zdrowia i żebyś miał dużo czasu na majsterkowanie.”
      „Dziękuję! Oczy już nie te, gdzie te czasy, gdy człowiek pół dnia leżał pod maluchem żeby na wigilię zapalił i zawiózł nas do teściów. A tobie jagódko życzę….” (tu wcina się babcia)
      „...żeby sobie męża znalazła! I nam wnuki dała!”
      „Marysiu, to ja składam życzenia….”
      „I żebyśmy dożyli, bo jak mnie tak będziesz dręczył ty draniu to za rok żonę na cmentarzu będziesz odwiedzał...!”
          Ale najbardziej dlatego, że nie spędzam tych świąt z najbliższą mi osobą. Moja dziewczyna jedzie do swojej rodziny a ja do swojej.
      Dlatego też chciałabym wszystkim czytelnikom i czytelniczkom mojego bloga życzyć żeby mogli spędzać święta z tymi, z którymi naprawdę chcą.